Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Notatki Heleny Mierzwiny z domu Ściborowska do wspomnień o Wincentym Witosie
Od Redakcji
Jako wprowadzenie do lektury kolejnych zapisków Heleny Ściborowskiej-Mierzwiny powtórzmy fragment nadal aktualnej informacji z opublikowanego w 2023 roku artykułu pt. WSPOMNIENIA O WINCENTYM WITOSIE (http://www.mierzwa.org.pl/index.php/rodzinnik-m/wydanie-internetowe-2023/2-dziay/rodzinnik/376-wspomnienia-o-wincentym-witosie):

„Czytelnicy Rodzinnika M już dawno temu zauważyli, że w naszym informatorze zamieszczaliśmy znacznie więcej materiałów związanych ze Stanisławem Mierzwą niż z jego żoną Heleną, również działaczką dawnego ruchu ludowego. Ponieważ porządkowanie archiwum dokumentów zgromadzonych przez Stanisława Mierzwę powoli dobiega końca nadszedł czas, aby częściej przedstawiać rodzinie i jej przyjaciołom oraz przekazywać zainteresowanym instytucjom (m.in. do IPN do tworzonego tam archiwum osobistego Heleny Mierzwy) zachowany dorobek Heleny Mierzwy z domu Ściborowska, najczęściej podpisującej się jako Helena Ściborowska-Mierzwina lub Helena Mierzwina. Prezentowany poniżej tekst, który Helena napisała na przełomie lat 1972/1973 to według naszej wiedzy wstępny, roboczy (stąd wiele w nim skrótów myślowych) zarys… artykułów… Być może artykuły te odnajdą się po uporządkowaniu Jej archiwum... Pomimo roboczego charakteru prezentowanego tekstu zdecydowaliśmy się go opublikować już teraz, nie czekając na ewentualne odnalezienie wersji rozwiniętej i poprawionej, aby dalsza rodzina i nasi przyjaciele poznali mało znane fakty o wysiłkach i pracy społecznej Mierzwiny…”.

Prezentowaną kompilację (w chronologicznej kolejności wydarzeń) trzech niewiele różniących się od siebie notatek-maszynopisów (łącznie siedem stron) zatytułowaliśmy MOJE SPOTKANIA Z WITOSEM, gdyż Helena Ściborowska-Mierzwina o chęci opisania spotkań z Wincentym Witosem wspominała wielokrotnie. Przepisując mocno wypłowiałe maszynopisy starano się nie ingerować w styl pisarski autorki korygując tylko błędy literowe. (WM)

MOJE „SPOTKANIA” Z WITOSEM

Nazwisko Witos znane mi było jeszcze w dzieciństwie. Witos – Tetmajer, Tetmajer – Witos na przemian słyszałam te nazwiska z ust matki lub ciotki Hanki zwłaszcza kiedy z gazetami przybiegała do mamy. Choćby były największe pilności w gospodarstwie matka siadała do czytania szukając końca wojny, powrotu naszego ojca i Powstającej Polski. Z temi trzema sprawami wiązało mi się słowo Witos.

– " –

1

– " –

Rok 1920. Ojciec jeszcze nie w domu, w niewoli włoskiej, a tu wojna. Nowa wojna na Wschodzie.

2 Józef Stanisław Ściborowski (ojciec Heleny) na froncie I wojny światowej w 1916 roku (fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

We wsiach ukazali się jacyś obcy ludzie, inaczej od naszych ubrani, a jeszcze bardziej odmienne mieli wozy i zaprzęgi. Mówiono o nich, że to uciekinierzy ze Wschodu. Raz mama zagadnęła dziwnie ubraną panią, kiedy stanęli pod naszym domem swym cudacznym wozem, a staruszek woźnica, może to nawet ojciec tej pani, poszedł do studni sąsiada konie napoić. Ale pani, zamiast coś opowiedzieć o swych stronach, złapała się tylko za głowę i zanosiła się płaczem, co na mamie wywarło bardzo przygnębiające wrażenie.

– " –

„Bolszewicy idą na Warszawę”. Bolszewicy już są pod Warszawą”.
„Coraz większa groza, co dzień coraz więcej płaczu”.

– " –

3

Witos wzywa wszystkich kto tylko zdatny, do broni, do wojska, na front. Wyplamione gazety śmigają po domach, ludzie już nie oczyma, ale i rękami wydzierają wiadomości z papieru. Kobiety płaczą, biegają po domach jedne u drugich szukają pocieszenia. Sąsiad nasz, stary Adamczyk nocami przykłada ucho do ziemi: jak daleko wojna?

– " –

„Witos wszystkich zdatnych wzywa na front!”. „Ano nima rady”, rozkładają chłopi bezradnie ręce, choć zapłakane kobiety wieszają im się na ramionach. Można powiedzieć, że do ostatniego chłopów ze wsi to wołanie wymiotło.

– " –

Nam dzieciom-pastuszkom też się ten zapał udzielił. Chłopaki na Błoniu tną z wierzb gałęzie, nie pytając czyje. Robią z nich karabiny do egzecerki i dla nas dziewcząt „sanitariuszek” drągi do noszów dla rannych. Do tych drągów przywiązuje się chuściny i już gotowe nosze. Bliżej chałup, żeby łatwiej było co z domu ściągnąć, najczęściej pod Warchołem budujemy codziennie „Lazaret” czyli szpital wojskowy. Parę patyków i nasze chustki – odziewajki. Chustki się niszczą, od matek otrzymujemy bęksy po plecach, ale wojna jest wojną. Krowy i gęsi nawraca „Trzecia armia” nasze młodsze rodzeństwo, z którego nie ma jeszcze żadnej spórki w domu, a które oprócz bydła i gęsi zabierać ze sobą musimy na pastwisko, aby się matkom pod nogami nie pelętało. Jest bitwa słychać hurra hurra. Na trawniku leżą już ranni sanitariuszki biegniemy po nich. Z męką tulamy ich na nosze. Chłopaki są ciężcy, ledwie wleczemy ich po trawniku, niektórzy nawet od tego wleczenia zdrowieją i wolą iść sami do lazaretu. Tu czeka na nich z trawy posłanie i najrozmaitsze lekarstwa od próchnicy z wierzb przez główki kwiatów kwitnących w danym czasie, wszystko poukładane w skorupkach z rozbitych garczków, szklanek lub innego naczynia. Są także i owoce bo każda z domu coś przynosi do tego „Lazaretu” i to tylko jest jadalne, tamte w skorupkach to tylko na niby leki. Za bandaże służy nam łyko. Chłopaki są spryciarze co wyleczymy ich to idą na front to…

– " –

4

…Potem nazwisko Witosa okryła jakaś płachcica żalów i pretensji moich rodziców, że Witos jako człek mądry, dlaczegóż nie przewidział swojej doli? Panowie, skoro chłopa potrzebują, to mu schlebiają i cuda obiecują, a potem – chłopie – kopniaka! Oparł się Witos na chłopach, a chłopi są nieoświeceni i sprzedajni. Mało to ano i u nas było spraw wsiowskich, a sprzedajni radni czy wójtowie za parę szklanic okowity lub za harędę [gwarowo od arendy czyli dzierżawy – red.] spłachcia pola, dworowi interesa wsiowskie zaprzedawali?

– " –

…Byłam wtedy chyba w czwartej gimnazjalnej. Taka moda w naszym gimnazjum panowała, że na dużej pauzie, dla gimnastyki, tańczyłyśmy przeważnie mazura. Ale tego dnia, po ciężkich przeżyciach na matematyce, nie miałyśmy ochoty na tańce. Żeby jednak smutny nastrój rozproszyć, któraś z koleżanek zaproponowała – opowiadajmy sobie wice!

Między innymi, jedna z koleżanek opowiedziała popularnego wtedy wica o Witosie, jak to jechał Witos pociągiem razem z pasażerami – ludźmi z miasta. W wagonie było duszno i jeden z pasażerów mocował się z oknem, aby je otworzyć, ale okno zacięło się i ani rusz. Doszedł Witos – jednym szarpnięciem swej mocnej, chłopskiej ręki okno otworzył, a pokazując paniczowi na głowę, powiedział: „Nie trzeba mieć tu, ale tu” i wyciągnął swe mocne ręce. Pasażerowie, wszyscy oprócz Witosa miejscy ludzie, uczuli się tym dotknięci. Od oka chwalili siłę Witosa, ale pokazując na hamulec u góry, niby to powątpiewali czy Witos miałby tyle siły, aby zerwać na nim plombę. Witos wziął na ambicję, zerwał oczywiście plombę hamulca. Pociąg stanął, zrobił się ruch, przybiegł konduktor i wlepił Witosowi mandat za niepotrzebne i lekkomyślne zatrzymanie pociągu. Wtedy ów, obrażony na Witosa pasażer, pokazując na ręce powiada, że nie wystarczy mieć tu t.z. siłę w rękach ale trzeba mieć przede wszystkim tu i pokazał palcem na czoło. Śmiały się koleżanki i ja też śmiałam się z tego kawału o Witosie.

– " –

Na niedzielę przeważnie jeździłam do domu. Wróciliśmy z kościoła. Mama podała obiad. Rodzice wypytują mi się jak mi tam nauka w szkole idzie opowiadam, ale żeby rozweselić rodzinę zaczynam właśnie wica o Witosie… Widzę, że rodzice skrzyżowali ze sobą jakieś rozgorzałe spojrzenia i łyżki zatrzymali w pół drogi. Przeleciał mię dreszcz złego przeczucia, że coś tu jest nie w porządku. „A to na to my cię do szkół posłali, żeby cię nauczyli z chłopów się wyśmiewać?” krzyknął na cały głos ojciec i łyżkę o stół rzucił. „A pięknych rzeczy was w tej szkole uczą zawtórowała ojcu matka”. „A wiesz ty kto to jest Witos? I ty masz odwagę przy nas tego człowieka znieważać”. Była ogromna awantura, płakałam do nieprzytomności. W szkole mnie niczego podobnego nie uczyli, broniłam szkoły, ale rodzice zarzekali się, że mię z takiej szkoły natychmiast odbiorą. To przeżycie wyznaczyło mi drogę na przyszłość.

– " –

Byłam wtedy w którejś wyższej klasie. Idę w stronę dworca, widzę jakieś zamieszanie między ludźmi, którzy przystają grupkami i kogoś sobie palcami pokazują i słyszę szmerowe wołanie „Witos”, „Witos”, „Witos”. Od dworca na dzisiejszą Westerplatte wchodzi wysoki mężczyzna wielki płaszcz ma tylko zarzucony na ramiona. W prawej ręce niesie teczkę skórzaną. Idzie pochylony, powolnym ale szerokim krokiem, w chłopskich, wielkich buciorach. Idzie samotny, ludzie schodzą mu z drogi, przystają, oglądają się za nim.

Więc tak wygląda Witos, o którym słyszałam niemal od dzieciństwa i o którym nieszczęsnego wica opowiadałam rodzicom.

Szłam w odległości ale prawie równolegle z nim. Na tle tego obcego dla mnie miasta Witos i chodem swoim i pochyleniem postaci i tym za dużym chyba kapeluszem i buciskami przypominał mi z chłopska dumnie się noszących stryjów ze strony matki. No: wprost dojść i z radością, że się w tym wielkim mieście widzi kogoś swojego zawołać: „A skąd żeście się tu stryku wzięli?” Witos wszedł do bramy Małego Rynku do której wchodzili i inni mężczyźni.

Na drugi dzień o tej samej porze byłam koło Dworca, ale i w następne dni szczęście mi nie służyło, aż pewnego dnia zupełnie o innej porze idę Szpitalną w stronę Basztowej i znowu widzę między przechodniami zamieszanie. Przyspieszam kroku. Rzeczywiście Basztową idzie Witos w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy coś mu opowiadają mocno gestykulując. Nie mogą ci panowie w żaden sposób zgrać się z chodem Witosa, to wybiegają przed niego, to znów w tyle zostają, wygląda to dość zabawnie jakby figury jakiegoś tańca wykonywali. A Witos idzie między nimi swoim odmiennym, powolnym i niezwykle wydłużonym krokiem, odmienny postacią i ubiorem, odmienny swoją smagłą cerą, idzie poważny, zamyślony, czy choć słyszy co do niego mówią. Idzie charakterystycznie pochylony jakby pchał poprzez czepigi tylko jemu widoczny, zaczarowany, bardzo ciężki w chodzie, nie starty jeszcze przez ziemię, a od wieków chyba zardzewiały jakiś pług.

– " –

W roku 1930 wraz z naszym Kołem Młodzieży wzięłam udział w Zjeździe Wojewódzkim. Na salę obrad wszedł Witos. W przerwie tak wymanipulowałam, że zdobyłam dogodne miejsce, aby obserwować Witosa. Wiele osób na takie miejsce polowało.

5

Uczestnicy I. Zjazdu Wojewódzkiego ZMW „Znicz” pod Pomnikiem Grunwaldzkim w Krakowie w 1930 roku. W pierwszym rzędzie, od prawej, stoją m.in. Ignacy i Zofia Solarzowie, Jan Wiktor, Stanisław Mierzwa, Helena Ściborowska, Józef Marcinkowski, dalej pośród młodzieży z kół podkrakowskich ZMW „Znicz”: Franciszek Wesoliński, Piotr Świetlik, Józef Dyduch, Adam Bień i in. Siedzą od lewej Antoni Woźniak, dalej zniczanki, Józef Ciota, Wojciech Skuza i in. (opis z publikacji STANISŁAW MIERZWA 1905-1985 LUDOWIEC I DZIAŁACZ NIEPODLEGŁOŚCIOWY pod red. nauk. Mateusza Szpytmy Warszawa – Kraków 2011, fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Wśród zgrupowania mocnej i rosłej młodzieży chłopskiej postać Witosa nie wyróżniała się tak bardzo jak na ulicy. Cerę miał wybitnie smagłą, potwierdzało się moje wcześniejsze spostrzeżenie, a twarz ukształtowaną jakby z płaszczyzn, przecinających się pod rozmaitymi kątami, a nie z owali. Choćby się nie wiedziało, że to jest twarz Witosa, to jednak twarz ta intrygowała. Na sali było dużo osobistości i dużo twarzy ciekawych, ta zaciekawiała jednak najbardziej, ale obserwować można ją było tylko na mgnienie oka, ukradkiem, bo każde zatopienie oczu w rysach Witos odparowywał ostrym, na wskroś przeszywającym spojrzeniem bardzo ciemnych oczu, spojrzeniem zawstydzającym, peszącym niemal paraliżującym ciekawskiego.

Z rozmaitym zaciekawieniem różni przysłuchiwali się obradom młodych. Witos przysłuchiwał im się bardzo uważnie, a na jego ostrą siekierą ciosanej twarzy bardzo poważnej i opanowanej jakimiś cieniami kładł zadowolenie lub niezadowolenie z mówców mimo opanowania bardzo czytelnie.

W czasie przerwy do Witosa podchodzili z wielkim szacunkiem w postawie młodzi i starsi widocznie go znający, a Witos na przywitanie wyciągał do nich jak wszyscy starsi chłopi u nas w okolicy przykurczone dwa palce, a nie całą rękę, jak to się w mieście witają. Te wszystkie zbieżności i podobieństwa Witosa do moich stryjów, chrzestnych ojców, swoków i innych krewnych wiejskich postać Witosa czyniły mi bliską, ale czyż mogłam przypuszczać, że kiedyś postać będzie mi aż tak bliska, że to moje naiwne spostrzeżenia będę mogła mu powiedzieć, a Witos się z nich będzie podśmiewał, żartował.

– " –

Rok 1932. Dnia 24.I. Stronnictwo Ludowe urządziło w Krakowie żałobną Akademię ku czci zasłużonego dla Ruchu Ludowego senatora Średniawskiego1.

6

Adres gratulacyjny dla senatora Andrzeja Średniawskiego
z okazji 35. rocznicy działalności społeczno-politycznej
(fot. w zbiorach Wojciecha Mierzwy)

Na uroczystości tej główne przemówienie wygłosił Witos, rozsławiony swoją mocną, odważną postawą w Procesie Brzeskim i z tego względu uroczystość ta budziła ogromną sensację i zgromadziła wprost tłumy pod teatrem „Bagatela” u wylotu ul. Karmelickiej. Sala teatru była mała i mogła pomieścić tylko zaproszonych gości. Witos witany bardzo owacyjne, w swoim przemówieniu złożył hołd zmarłemu. Mówił o jego osobistych zaletach i ideach którym zmarły służył, a które równocześnie były ideałami całego Ruchu Ludowego, następnie przeszedł do analizy sytuacji politycznej w Polsce. Wrażenie na sali zrobił olbrzymie, niemilknącymi oklaskom i owacjom niemal nie było końca.

Po przemówieniu Witosa oboje ze St. Mierzwą jako delegacja krakowskiej młodzieży ludowej wyszliśmy na podium, gdzie znajdował się Witos. Występowałam w stroju ludowym krakowskim. Mierzwa jako prezes Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej złożył Witosowi wyrazy szacunku i zapewnienie wierności wobec walczącego Stronnictwa z Witosem na czele, a ja miałam Witosowi wręczyć wiązankę goździków biało-czerwonych kwiatów, które symbolizują cierpienie.

7

Witos wysłuchał przemówienia Mierzwy, a kiedy podeszłam z kwiatami ogromnie wzruszona chwilą, starałam się je podać z całą elegancją i pietyzmem. Witos, jakby obojętny na piękno kwiatów, wyciągnął rękę i garścią wziął ode mnie za wierzchołek bukietu tę wiązankę tak, jak się bierze snopek zboża na polu i położył na stole. Schodziłam za kulisy zmartwiona takim, zdawało mi się, zimnym przyjęciem kwiatów, symbolu naszych serdecznych uczuć dla Witosa.

W pewnej chwili, kiedy wskutek ścisku wysunęłam się zza kulis na salę Witos, siedzący teraz w pierwszym rzędzie i słuchający dalszego programu Akademii skinął na mnie i ruchem ręki zaprosił do zajęcia miejsca koło niego. Ktoś siedzący obok niego niechętnie ustąpił mi krzesła. Usiadłam, a Witos ostentacyjnie wręczył mi na jego kolanach leżący ów bukiet kwiatów, który mu przed chwilą ofiarowałam imieniem młodzieży. Ten gest Witosa wzięłam, jako wyraz zadowolenia za serdeczne powitanie go przez młodzież krakowską. W przerwach wypytywał mi się Witos o okolicę z której pochodzę, o studia, które wybrałam. Po zakończonej uroczystości chłopi na ramionach wśród ogromnej owacji wynieśli Witosa z sali. Z wiązanki goździków nic mi nie zostało, bo nie mogłam się oprzeć proszących chociaż o jeden kwiatek, choć o gałązkę, jako pamiątkę tej wzniosłej uroczystości.

Tak więc po raz pierwszy rozmawiałam z Witosem. Po uroczystości, o której długo ludzie mówili, dowiedziałam się jakie niezwykłe wrażenie wywarł na obecnych na sali ów odruchowy gest Witosa przy przyjmowaniu kwiatów ode mnie, taki był oryginalny, taki chłopski.

Helena Ściborowska-Mierzwina

Kraków, 1972/1973

1Ze strony https://pl.wikipedia.org/wiki/Andrzej_%C5%9Aredniawski:
Andrzej Średniawski (ur. 24 listopada 1857 w Górnej Wsi, zm. 13 listopada 1931 tamże) – polski poseł i senator, działacz ruchu ludowego, publicysta.
Urodził się w ubogiej rodzinie chłopskiej, na terenie dzisiejszego Górnego Przedmieścia – dzielnicy Myślenic. Wcześnie osieroconego chłopca wychowywała macocha, a następnie ciotka. W 1862 rozpoczął naukę w szkole w Myślenicach. Według różnych źródeł ukończył ją całą lub też tylko 3 klasy. Następnie rozpoczął praktykę u majstra szewskiego Syrkowskiego w Myślenicach, którą kontynuował w Krakowie.
Już jako wyzwolony czeladnik wrócił w 1879 do Myślenic i pracował w zawodzie szewca. Za zarobione i oszczędzone pieniądze odkupił od brata Kazimierza rodzinne gospodarstwo. Wykorzystując wiedzę zdobytą samodzielnie poprzez lekturę książek fachowych, stał się na Górnej Wsi przodującym i oświeconym rolnikiem. Założył tam Towarzystwo Czytelni Ludowych, przekształcone później w Towarzystwo Ludowe, zaczął też zamieszczać w fachowej prasie rolniczej swoje pierwsze artykuły.
W 1880 Średniawski poznał w Krakowie Jakuba Bojkę oraz Marię i Bolesława Wysłouchów. W 1882, również w Krakowie, poznał Franciszka Stefczyka; zainspirowany przez niego założył na Górnej Wsi kółko rolnicze, którego też został przewodniczącym.
W latach 1886–1892 przebywał na Ukrainie, gdzie opiekował się w jednym z majątków sadem i pasieką. Poznał tam swoją przyszłą żonę – Zofię Rogozińską – ziemiankę, kobietę wykształconą, z którą ożenił się w 1893.
W 1895 wziął udział w zjeździe rzeszowskim, na którym powstało Stronnictwo Ludowe. W tym samym roku został wybrany posłem na galicyjski Sejm Krajowy jako kandydat wysunięty przez mieszkańców Górnej Wsi. Stał się jednym z dziewięciu chłopów – posłów ludowych w Sejmie.
Dzięki swojej wytrwałej pracy poselskiej udało mu się uzyskać zgodę na założenie przemysłowej szkoły szewskiej w Dobczycach i szkoły kapeluszniczej w Myślenicach, jak również parowej fabryki wyrobów kapeluszniczych przy szkole. Na skutek jego starań rozpoczęto regulację potoku Bysinka. Wraz z księciem Kazimierzem Lubomirskim podjął starania zmierzające do budowy linii kolejowej przez Myślenice, ale I wojna światowa przeszkodziła w jej realizacji. Dzięki jego staraniom zorganizowano na Górnej Wsi szkołę powszechną, wybudowano tam sklep i budynek Kółka Rolniczego. Sam Średniawski był założycielem mleczarni w Myślenicach.
W styczniu 1898 został wybrany członkiem Rady Naczelnej SL, a następnie został członkiem Zarządu Głównego Towarzystwa Kółek Rolniczych. Reprezentował w Stronnictwie pogląd, że należy dążyć do zjednoczenia wszystkich sił chłopskich. Skłaniał się zatem do szukania porozumienia ze Stronnictwem Chrześcijańsko-Ludowym Stanisława Stojałowskiego i Związkiem Chłopskim Potoczków.
Aktywność Średniawskiego wzrosła jeszcze bardziej po 1901, kiedy to nie został wybrany posłem. Miał wówczas więcej czasu na pracę na rzecz społeczno-politycznego rozbudzenia chłopów, z którą łączył działalność gospodarczą. Średniawski reprezentował typ gospodarza-działacza. Jego program zmierzał do tworzenia silnych, rodzinnych gospodarstw chłopskich. Za najważniejszą rzecz uważał problem produkcyjnego gospodarowania. Wysuwał projekty tworzenia jednolitych związków rolniczych, zrzeszających chłopów i obszarników.
Swoją opinię na temat buntu chłopów wyłożył najpełniej w opracowaniu Dlaczego tak ciężka jest dola nasza. Uważał, że głównym czynnikiem poprawy bytu chłopów jest unowocześnienie i racjonalizacja gospodarki rolnej. Uzasadniał, że można to osiągnąć poprzez oświatę, pracowitość, zespołowe działanie w kółkach rolniczych oraz spółkach gospodarczych i handlowych.
W 1907 i ponownie w 1911 został wybrany na posła do Rady Państwa w Wiedniu. W okresie rozłamu w PSL w 1913 stanął zdecydowanie po stronie piastowców. W dowód zaufania wybrano go przewodniczącym klubu poselskiego nowego stronnictwa – PSL „Piast”. Członek Wydziału Finansowego Komisji Tymczasowej Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych. W 1914 roku jako przedstawiciel ludowców był członkiem sekcji zachodniej Naczelnego Komitetu Narodowego. W latach I wojny światowej był zwolennikiem orientacji proaustriackiej w sprawie niepodległości Polski. Różnica w tej kwestii między Średniawskim a resztą kierownictwa „Piasta” doprowadziła do jego rezygnacji w czerwcu 1916 ze stanowiska przewodniczącego klubu. Był członkiem Obywatelskiego Komitetu Wykonawczego Obrony Państwa w 1920 roku.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został posłem w latach 1919–1922, a w latach 1922–1928 reprezentował PSL „Piast” w Senacie razem z Jakubem Bojką. Senator II kadencji wybrany w 1928 roku z województwa krakowskiego. Po przewrocie majowym Średniawski zdecydowanie wystąpił w obronie rządów parlamentarnych.
Przed śmiercią sporządził testament, w którym napisał: Co otrzymałem od rodziny przekazuję rodzinie, a co od narodu przekazuję narodowi, aby się uczyły dzieci chłopów rolnictwa. Na potrzeby mającej powstać szkoły rolniczej przeznaczył około 20 hektarów ziemi i lasu.
Andrzej Średniawski umarł w swoim domu w Górnej Wsi, 13 listopada 1931. W uroczystościach pogrzebowych wzięła udział kilkunastotysięczna rzesza chłopska na czele z Wincentym Witosem.
13 listopada 1996 szkoła w Myślenicach, która powstała w 1938, otrzymała patronat Andrzeja Średniawskiego, który oddał swoje ziemie, na których dziś stoi budynek szkoły.

Free business joomla templates