Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

 Po zwiedzeniu Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach

KLIMATY WIERZCHOSŁAWIC

Podobno nieładnie jest dosmucać, ale zacznę w tonie minorowym: żyjemy w czasach upadku autorytetów. Mnożą się banalni pseudoidole, ludzi zaślepiają miałkie fascynacje. Efemeryczność uczuć, więzi oraz ideałów to niewesoły status quo. Banalnieją wielkie słowa i pojęcia. Delikatnie rzecz ujmując... jest smutnawo... Aby jednak nie unosić się niezasłużonym poczuciem wyższości, pisząca te słowa przypomina sobie starą prawdę: naprawę świata zacznij od samego siebie. Tysiące razy bywałam u rodziny w Wojniczu ale nigdy nie zwiedziłam muzeum w pobliskich Wierzchosławicach. Wiedziałam, kim był Wincenty Witos, bo uczono mnie tego w szkołach i wspominano tę postać w domu rodzinnym. Znałam na wylot wszystkie krakowskie i okoliczne muzea... a tu taka luka. Oj, nieładnie! Na szczęście miewa się dobrych kolegów z ławy szkolnej i Wojtek Mierzwa do nich właśnie należy. To właśnie dzięki niemu mogliśmy ostatnio z mężem zwiedzić Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach i odwiedzić wspólne miejsce Wiecznego Spoczynku obydwu ludzi idei: Wincentego Witosa i Stanisława Mierzwy.

Muzea kojarzą się często ludziom z zakurzonymi półkami, swoistą martwotą i bezruchem. Nie ma tu już życia. Wszystko przeminęło. Wisława Szymborska zaczyna swój wiersz pt. "Muzeum" od słów: "Są talerze/ale nie ma apetytu..." Czy tak jest właśnie w Wierzchosławicach?

Ekspozycje muzealne miewają nierzadko aurę swoistej idealizacji. Wydają się trwać "poza autentycznym życiem". Zwiedzający mijają machinalnie kolejne sale, gdzie, jak pisze nasza Noblistka, "omszały woźny drzemie słodko/zwieszając wąsy nad gablotką". I tu trzeba podkreślić z całą stanowczością: nie da się "zaliczyć" biernie muzeum, które ostatnio zwiedziliśmy. Sprawa jest prosta. Nie da się bowiem przekłamać trudu chłopskiej pracy. Tu nie ma pięknoduchostwa. Jest pług i wialnia. Wincenty Witos pracował na roli, znał wysiłek temu zajęciu towarzyszący i nigdy się go nie wypierał. Obdarzony charyzmą, potrafił pociągać za sobą ludzi ku pozytywnym działaniom. Tu zbudował dom i zabudowania gospodarcze, uprawiał rolę i działał na niwie Ruchu Ludowego. Bywał na tzw. salonach, gdzie sadzano go obok ówczesnych tuzów polityki, co ukazują liczne fotografie umieszczone w muzealnych gablotach. Estyma, jaką się cieszył, późniejsze stanowiska premiera to dowód, że szczere intencje i mądra idea zostały dostrzeżone i uhonorowane. Były one na tyle wiarygodne i przekonujące, że potrafiły nada bieg życiu innych ludzi. W 1925 roku podczas tzw. Dożynek Reymontowskich zafascynował się tą postacią i jej przesłaniem 20-letni wówczas Stanisław Mierzwa, student prawa pochodzący z Biskupic Radłowskich. Młody człowiek, późniejszy adwokat dołączył do jego działań i pozostał im wierny do końca życia. Płacił za nie pobytami w więzieniach i po latach uszanował swego Mistrza organizując na terenie jego gospodarstwa ekspozycję muzealną. Żyjemy w czasach płytkich relacji międzyludzkich. Kasujemy szybko smsy i maile. Rzadko już uprawia ktoś sztukę epistolarną czy gromadzi rodzinne archiwa. Stanisław Mierzwa uszanował spuściznę po Witosie. Ochraniał olbrzymie archiwum, dokumenty, listy i przedmioty. Dzięki córce Premiera Julii, która po wojnie mieszkała w rodzinnym domu, muzeum ma klimat autentyczności. Biurko, okulary, popielniczka, temperówka z żyletką, autentyczne meble... Odnosi się wrażenie, że gospodarz wyszedł na moment i zaraz powróci. Jego słynne wysokie buty usztywnione prawidłami stoją w korytarzu i czekają na właściciela. Czeka też piec chlebowy i kuchnia pełna naczyń. Te przedmioty zdają się mówić. Milczą tylko zegary, ale ten szczegół nie czyni z tego muzeum przestrzeni martwej i kostycznej. Na podworcu urocza studnia z zielonym daszkiem, pomalowana ultramaryną. Szumią lipy pamiętające Witosa. W obu stodołach jest co oglądać. Są wspaniale haftowane sztandary i wieńce dożynkowe wykonane z wielkim artyzmem. W drugiej stodole oglądamy narzędzia rolnicze - atrybuty pracy człowieka, który wiedział, co to trud chłopski trud w niełatwych czasach.

Fascynuje w tym Muzeum siła wierności w relacji Mistrz-Uczeń (ksiądz profesor Józef Tischner powiedziałby tu zamiast słowa "Uczeń" słowo "Nachfolger", ponieważ właśnie w takiej kontynuacji dobrych idei upatrywał wartość ludzkiego życia nie tylko w wymiarze religijnym). Stanisław Mierzwa okazał się uczniem niezawodnym a jego wierność idei w pełni autentyczną. Lekko, łatwo i przyjemnie jest brylować w salonach, jak to pisał Norwid "klaskaniem mając obrzękłe prawice". Trudniej siedzieć na Łubiance a potem już w innych więzieniach przez 7 lat nie widzieć, jak dorastają dzieci... Zasługi Stanisław Mierzwy są niepodważalne i trudno się dziwić, iż jedna z sal Muzeum poświęcona jest jego osobie, pracy i życiu rodzinnemu.

W dzisiejszej epoce bylejakości, neurotycznej pseudodynamiki, w epoce wypowiadanych lekko banałów bez pokrycia Muzeum w Wierzchosławicach stanowi swoistą enklawę. Ocalono tu coś niezwykle cennego dla duchowego rozwoju człowieka. Ocalono myśl: Bądź wierny temu, co godne człowieka i człowieczego trudu!!! Umiej wytrwać przy swoim Mistrzu i nie zgadzaj się na zaprzepaszczenie jego intencji, nawet, gdy będziesz musiał za to zapłacić swoim spokojem czy zdrowiem!!! Nie pozwól, by zapomniano twego Mistrza!!! Taka właśnie postawa owocuje tym, że sukcesywnie sam Uczeń staje się Mistrzem dla innych. Trud życia i pracy Stanisława Mierzwy tym właśnie zaowocował. Publikacje na jego temat, nazwa ulicy jego imienia w Krakowie-Nowej Hucie czy złożenie jego Ciała w kaplicy obok Wincentego Witosa to dowody pamięci i szacunku. Słowa uznania należą się również jego najmłodszemu dziecku, synowi Wojciechowi. Wojtek porządkuje, chroni, dba o pamiątki, liczne zdjęcia i listy swego ojca. Nie pozwoli na ich zaprzepaszczenie. Przekaże, gdzie trzeba i uchroni od zapomnienia. To wszystko wymaga żmudnej pedanterii, by się nie zagubić w chaosie notatek, listów i nie utonąć wpudłach z fiszkami. Aforysta Stanisław Jerzy Lec napisał "Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia".

Opuszczając interesujące Muzeum w Wierzchosławicach i dziękując miłym jego pracownikom, chcemy całej inicjatywie rzec krótko: CHAPEAU BAS!!!

Dziękujemy Wojtku!

Krystyna Doktor-Maśnik

Kraków, w maju 2013 r.

Free business joomla templates