Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Relacja liderki zespołu Iskierki Jezusa z Zaduszek Witosowych w 2014 roku

                                                                          
WIDZIANE Z CHÓRU


26 października. Niedziela. Obudził mnie dźwięk znienawidzonego budzika. Otworzyłam ospale oczy, spojrzałam na zegarek - Czas wstać... - szepnęłam sama do siebie. Spojrzałam na zegarek, raz jeszcze modląc się w duchu, by móc trochę dłużej pospać… Godzina 8.00, weekend, a ja już na nogach… Zeszłam na dół by zjeść szybkie śniadanie, a tam nie było żadnej żywej duszy. Mama w kościele na porannej mszy, taty jak zwykle nie było.  Nie trudno było mi się domyśleć, że i teraz coś się dzieje w Wierzchosławicach - Zaduszki Witosowe. Ale dlaczego w październiku?! Czasem nie nadążam za panami z Towarzystwa. Wciągnęłam na siebie ubranie, które wcześniej przygotowałam. Wrzuciłam do torebki potrzebne materiały i czekałam na mamę koleżanki z którą miałyśmy pojechać z całym zespołem do Wierzchosławic. Gdy byłyśmy wszystkie w samochodzie, ruszyłyśmy w drogę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie stresowałyśmy przed występem. Nie było z nami księdza proboszcza z Mikołajowic - założyciela i opiekuna Iskierek Jezusa, a to nasze pierwsze wystąpienie na tak dużej uroczystości. Czyli ze stresem sam na sam. Na zewnątrz zimno, mgła… Podjeżdżamy na plac kościelny, spotykamy niespodziewane bardzo duże zamieszanie: tutaj samochody „na warszawskich rejestracjach”, zaraz obok poważni, a zarazem dobrze zbudowani mężczyźni, tam znów ludzie wychodzący z kościoła po wcześniejszej mszy.
Niestety mimo przenikliwego zimna nie mogłyśmy wejść do środka. Dobiegła do mnie informacja, że ochrona prezydenta sprawdzała kościół pod względem pirotechnicznym. Za chwilę kolejna kontrola z psami tropiącymi. Pojawia się tato. Po krótkiej rozmowie z pracownikami BOR-u pozwolono nam wejść do środka. Miałyśmy występować przed ołtarzem, ale jednak zapadła decyzja, że będziemy śpiewać z chóru. Na chórze czekał już na nas  organista. Niewiele lat chyba starszy od nas (wprawdzie zawsze myślałam, że organiści to starsi panowie). Ukradkiem widziałam zalotne spojrzenia moich koleżanek w jego stronę, ale on zachowywał stoicki spokój, nie zwracając na nic uwagi. Organista Mateusz zasmucił nas wiadomością, że będziemy śpiewać bez akompaniamentu, ponoć biskup ordynariusz nie jest zwolennikiem takiego śpiewu liturgicznego.
Z góry obserwowałyśmy, jak środek kościoła zaczęły wypełniać zielone poczty sztandarowe, strażackie, kombatanckie wraz z zaproszonymi gośćmi. W głównej nawie kościoła nad porządkiem próbował zapanować znany mi już wcześniej Prezes Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Wincentego Witosa - Ryszard Ochwat. Z placu kościelnego dobiegały głosy przybyłej na uroczystość orkiestry oraz kompanii Wojska Polskiego. Godzina 9.30 była bliżej… Dobiegał odgłos przywitania prezydenta RP z kompanią. Marsz generalski - robiło to wrażenie. Mszę rozpoczął sygnał żołnierza hejnalisty. Jak później dowiedziałam się od ojca, odegrany został sygnał Wojska Polskiego. Zaskoczył mnie. Jeszcze jedna taka impreza i zapewne zostanie ekspertem od ceremoniału wojskowego. W pierwszych ławkach zasiedli honorowi goście: Prezydent RP Bronisław Komorowski, Prezes Janusz Piechociński, rodzina Wincentego Witosa oraz Stanisława Mierzwy a także posłowie i marszałkowie sejmiku wojewódzkiego. Z góry rozpoznałam siwą głowę wujka Jacka Mierzwy (ten, który kilkanaście lat wstecz zaopiekował się na Zaduszkach zagubionymi i płaczącymi ze strachu siostrami Aśką i Alą), a także wiele innych znanych twarzy z gazet czy też telewizji. Kazanie było w miarę krótkie, stonowane, o głębokiej treści, bez akcentów politycznych. Miałam wrażenie, jakbym przytoczone wątki słyszała już na poprzednich Zaduszkach.
Zbliżał się już czas Eucharystii, więc teraz nasza kolej. Pozwolono nam zaśpiewać dwie pieśni. Długo nie mogłyśmy się zdecydować, aż w końcu wybrałyśmy „Ty tylko mnie poprowadź” oraz „Gdy wpatruję się w Twą Świętą Twarz”. Zanim zaczęłyśmy śpiewać dziewczyny uśmiechnęły się do mnie porozumiewawczo. Pierwsze dźwięki wypłynęły trochę drżącym głosem, ale w chwilę później nasze trójgłosy brzmiały w całej okazałości, choć cały czas odczuwałyśmy brak akompaniamentu. Po zaśpiewaniu drugiej pieśni odczułyśmy znaczną ulgę.
Po mszy ustawiono uczestników w szyku: orkiestra, wojsko, sztandary szkolne, prezydent z całą świtą - przed którym dziwnym zbiegiem okoliczności szłam ja. Zewsząd mnóstwo fleszy, fotoreporterów, dookoła kręcili się reporterzy telewizyjni, dziennikarze. Przy kaplicy już przez lata ustalony scenariusz poszerzony o wystąpienie prezydenta. W pamięci uczestników zapewne pozostanie nieustanne zmaganie Prezesa T-wa ze szwankującym mikrofonem. Walczył dzielnie do końca. Nie poddał się. Płynnie uporał się z wystąpieniem. Wystąpienia Prezydenta i Prezesa PSL były już bez problemów technicznych. Mgła i zimno nadal nie dawały za wygraną. Odczuwali to wszyscy uczestnicy. Po apelu poległych i salwie honorowej prezydent opuścił uroczystość. Napięcie wyraźnie opadło. Dokończenie składania wiązanek, wspólne zdjęcia, przyjacielskie rozmowy. Nastąpiło przejście do dawnego Uniwersytetu Ludowego w Wierzchosławicach. I znowu obowiązki, zadaniem moim było wyświetlanie prezentacji multimedialnej, przedstawiającej pogrzeb Witosa i pierwsze lata Towarzystwa. Prezentacje przygotowała starsza siostra Ala. Ostatni slajd - fotografia Stanisława Mierzwy i w tym właśnie momencie przyszła mi na myśl moja praca konkursowa z języka polskiego, którą pisałam kilka lat temu - „Bohater mojej rodziny”- oczywiście z nspiracji pani Jasi Kupiec.
Osobnym rozdziałem całej imprezy były wystąpienia polityków, które przebiegły w miarę szybko i sprawnie (i o wiele więcej o Stanisławie Mierzwie) gdyż ponaglały ich zaplanowane na ten dzień spotkania z wyborcami.
Dobiegał koniec imprezy, a ja starałam się uprosić tatę, żebyśmy wracali do domu, bo bolały już mnie nogi od ciągłego chodzenia w szpilkach, ale Prezes Towarzystwa wyciągnął go na rozmowy w węższym gronie. Po godzinie byliśmy wreszcie w samochodzie, wracając do domu.
Jeszcze tylko zdanie relacji z uroczystości babci, a kolejne Zaduszki przejdą do historii.

Emilia Wojciechowska

Mikołajowice, 14.11.2014 r.

Foto: Tomasz Łamoka

Free business joomla templates